|
Forum Karawany Forum turystyczne
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
momita
Dołączył: 30 Maj 2009 Posty: 27 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Szkocja
|
Wysłany: Czw 21:35, 14 Cze 2012 Temat postu: |
|
|
uuuff...dogoniłam wycieczke.. |
|
Powrót do góry |
|
|
Nuska Stały Bywalec Karawany
Dołączył: 08 Lut 2006 Posty: 3572 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 21:17, 26 Cze 2012 Temat postu: |
|
|
chi chi chi
A ja myślałam, że po narzuceniu przez mnie "takiego" tempa zwiedzania, na placu boju, a raczej na trasie wycieczki pozostałam sama.
Fajnie się mylić |
|
Powrót do góry |
|
|
Nuska Stały Bywalec Karawany
Dołączył: 08 Lut 2006 Posty: 3572 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 21:57, 26 Cze 2012 Temat postu: |
|
|
c.d
Za to w programie mamy jeszcze Pałac Prezydencki i Domek na Palach. Musimy przyspieszyć zwiedzanie, choć nie wiem jak, bo ciągniemy już resztką sił Szczęśliwie do kolejnych atrakcji jest dość blisko. Wystarczy bowiem, tak, tak, obejść gmach Mauzoleum Ho Chi Minha. Tym razem jednak z drugiej strony, tak więc chcąc nie chcą robimy swego rodzaju rundę honorową wokół Mauzoleum
Szybko odszukujemy jedną z kilku potężnych, kutych bram i już jesteśmy na terenie pałacu. Idziemy niezbyt szybkim krokiem, rozglądamy się, komentujemy to co widzimy a nawet chyba po fotce udało nam się zrobić, aż tu nagle za nami jest jakieś zamieszanie.
Okazuje się, że minęliśmy, nawet na chwilkę nie zwalniając kroku, kasę z biletami…… ups……
Cofamy się więc do kasy, a każdy krok kosztuje nas coraz więcej wysiłku.
Z tego wszystkiego mylą mi się zera i zamiast 100 tys. dongów za bilet próbuję wcisnąć jednej z kasjerek okrągły milion.
W sumie, kto bogatemu zabroni
Uf, formalności dopełnione więc teraz już oficjalnie możemy rozpocząć zwiedzanie.
Pałac Prezydencki w Hanoi to kolonialny budynek, będący pierwotnie główną siedzibą generalnego gubernatora Indochin.
Po odzyskaniu przez Wietnam niepodległości w 1954 roku, Ho Chi Minh, z powodów ideologicznych, odmówił zamieszkania tutaj.
Wykorzystywał pałac sporadycznie, jedynie do celów reprezentacyjnych. Do dziś pałac jest tak użytkowany, a to oznacza że zwykły turysta podziwiać może go tylko z zewnątrz.
Sam Ho Chi Minh na swój dom i miejsce pracy wybrał jeden z pałacowych domków dla służby.
Od Pałacu do owego domku wiedzie szeroka aleja Mango (łatwo domyśleć się skąd wzięła się ta nazwa ). Ruszamy nią i my
Domki widać już z daleka. Kolorystyką nie odbiegają od kolorystyki pałacu, ale co się dziwić wszak to część zabudowań pałacowych.
Nie, no …. z zewnątrz wygląda to całkiem, całkiem.
Czuję, że i ja mogłabym w takich warunkach mieszkać, a nawet od czasu do czasu, ale tylko od czasu do czasu popracować
Ale ja nie byłabym sobą gdybym nie spróbowała zajrzeć do środka. No tu już tak fajnie nie jest. Sami zobaczcie.
W takich spartańskich warunkach Ho Chi Minh mieszkał i pracował od 1954 do 1958 roku.
W 1958 r przeniósł się do wybudowanego dla niego Domu na Palach, w którym mieszkał aż do śmierci w 1969 roku.
Konstrukcja domu, to taka lepsza, bo wykonana ze szlachetniejszego drewna, wersja tradycyjnego wiejskiego domu wietnamskiego.
Parter to jedno pomieszczenie służące jako sala spotkań, a na piętrze mieszczą się biuro i sypialnia.
Jak widać wyposażenie Domu na Palach jest jeszcze skromniejsze niż w poprzednim domu. Świadczyć to ma nie tylko o skromność Wujka Ho ale i jego braterstwie z ludem.
Ile w tej skromności jest prawdy, a ile propagandy tego się nie dowiedzieliśmy.
Faktem jest, że oba domy stoją po przeciwnych stronach całkiem sporego stawu, w którym majestatycznie pływają karpie koi (symbol władzy i bogactwa). Przy brzegach są niewielkie pomosty dla łodzi. Czyżby więc Wujek Ho przemieszczał się z domu do domu? A może mieszkał jeszcze gdzieś indziej, bo tu byłby łatwym celem dla amerykańskiego lotnictwa?
Ale tego typu rozważania nie przychodzą mi do głowy tam na miejscu. Jestem zbyt zmęczona aby tak logicznie myśleć
Pomału opuszczamy teren pałacowy…… bardzo pomału
Nogi odmawiają nam już zupełnie posłuszeństwa. Ledwo człapiemy. Szczęśliwie przypomina się nam, że od rana jesteśmy milionerami. A od tej świadomości już tylko niewielki kroczek (a na ten wyjątkowo łatwo znajdujemy siły) do decyzji, że wracamy taksówką.
Uff……..
Już sama świadomość, że za chwileczkę, na chwileczkę usiądziemy dodaje nam sił.
Może dzięki temu, tym razem (chociaż już raz tędy przechodziliśmy) nie przegapiamy mijanego właśnie muzeum. Oczywiście nie muszę dodawać, że jest to Muzeum Ho Chi Minha.
Nie da się ukryć, że jedyny czas jaki poświęcamy Muzeum Ho Chi Minha to czas potrzebny na pstryknięcie tego jednego zdjęcia. Ale zwiedzania muzeum w naszym programie nie było. A przecież już wam wiadomo, że ….. program rzecz święta
Teraz całą naszą uwagę skupiamy na wyłapaniu w fali przejeżdżających samochodów, motorów i skuterów taksówki. Królestwo za taksówkę !!
Puszczamy mimo uszu grymaszenie jednej osoby. Jak się w najbliższych dniach okaże nie będzie to pierwszy i ostatni raz , ale tak to się może zdarzyć, jak się podróżuje z ……. Gadzinami i Gadem
Kolega nie pozostaje nam dłużny. Musimy łyknąć dawkę wstydu (też jak się wkrótce okaże nie po raz pierwszy i ostatni) obserwując, jak siedzący obok kierowcy kolega, rozkłada na kolanach mapę, żeby dać kierowcy do zrozumienia, że śledzi trasę przejazdu i nie da się naciągnąć.
Wstyd tym większy, że w grę wchodzą „ogromne” pieniądze, bo cały przejazd kosztuje nas aż 50 tysięcy dongów, czyli całe 2,5 złotego !!
Szczęśliwie wraz z zatrzaśnięciem drzwi taksówki możemy uznać sprawę za zakończoną. Teraz przed nami kolejna, bardzo istotna decyzja, a mianowicie, w której z licznych ulicznych knajpek zjemy kolację. Tak, tak ….. kolację.
Wybór był przypadkowy, ale chyba najbardziej trafny z trafnych. Po raz pierwszy w Wietnamie jemy sajgonki i są one tak pyszne, że praktycznie od dziś, przynajmniej raz dziennie będziemy się sajgonkami delektować. Przy okazji dostajemy też krótki kurs jedzenia pałeczkami.
Ale to jeszcze nie koniec naszego pierwszego dnia zwiedzania. Na 18.30 mamy przecież wykupione bilety do ….. teatru.
A nie jest to zwyczajny teatr, bo to Wodny Teatr Lalek. Nie bardzo wiemy czego się spodziewać, ale wiemy, że tego typu teatry istnieją już tylko w Wietnamie, więc będąc tu nie można teatru ominąć.
Nie ma tu ani kurtyny ani sceny. Zamiast nich jest basen po brzegi wypełniony wodą. To on będzie sceną dla drewnianych lalek.
Po jednej stronie basenu ustawiono miejsce dla muzyków. To oni rozpoczynają ten wieczór. Ubrani w piękne, tradycyjne stroje prezentują kilka utworów muzycznych, wprowadzając widownię w odpowiedni nastrój.
Dopiero teraz rozpoczyna się przedstawienie, któremu cały czas towarzyszy muzyka na żywo. Spektakl składa się z kilku krótkich scenek, z których każda to osobna historyjka, zwykle ukazująca sceny z życia wsi. Ale pojawiają się też legendarne smoki i jednorożce.
Jak nam się podoba?
Hmmm…… całkowita ciemność na widowni, nastrojowa muzyka w tle, miękkie fotele na których wygodnie siedzimy i nasze całodzienne zmęczenie….. czy muszę dodawać coś jeszcze?
Walczę ze snem na wszystkie znane mi sposoby
Chyba tylko nieustanne pstrykanie kolejnych fotek nie pozwala mi zasnąć.
A skoro ja się tak męczę to i wy możecie
Oto kolejna porcja zdjęć z tego jakże bardzo wietnamskiego wieczoru.
W każdym przedstawieniu występuje ponad 100 kolorowych drewnianych lalek. Każda z nich mierzy od 40 do 70 cm i waży od 1 do 5 kg. Lalki poruszane są przez stojących po pas w wodzie aktorów za pomocą niewidocznego ale skomplikowanego systemu sznurków, rolek oraz tyczek.
Zanim aktorzy opanują skomplikowaną sztukę poruszania lalkami trenują całymi latami.
Dawniej, kiedy przedstawienia odgrywano na naturalnych stawach czy zalanych polach ryżowych sztuka aktorska przekazywana była w rodzinie z pokolenia na pokolenie.
Myślicie, że to już koniec?
O nie, nie !! Ale czy ktoś mówił, że będzie lekko?
Czas poznać te lalki, które w dzisiejszym przedstawieniu nie wzięły udziału.
Tym kulturalnym akcentem kończymy nasz pierwszy dzień zwiedzania Wietnamu.
Pierwszy!!
A wrażeń mamy tyle, jakbyśmy tu już przynajmniej tydzień byli
Do hotelu mamy zaledwie kawałeczek. Akurat tyle żeby się trochę rozruszać. Jest więc szansa, że uda się nam jeszcze zrealizować ostatni punkt dzisiejszego programu. A jest nim …. obowiązkowa wieczorna herbatka u Mirka w pokoju .
Dopiero po niej możemy udać się na zasłużony odpoczynek.
Z zaśnięciem nikt z nas nie ma najmniejszego problemu.
Ciekawe dlaczego?
Dobranoc. |
|
Powrót do góry |
|
|
Jagoda Saharyjski Motylek
Dołączył: 10 Lut 2006 Posty: 2051 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: wszechświat
|
Wysłany: Śro 21:23, 27 Cze 2012 Temat postu: |
|
|
rewelacja, a ilość fantastycznych fotek powalająca. |
|
Powrót do góry |
|
|
Duch .
Dołączył: 28 Gru 2006 Posty: 1660 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 5:00, 30 Cze 2012 Temat postu: |
|
|
Fajny domek wybrał sobie Ho. W takim na palach chętnie bym zamieszkał. |
|
Powrót do góry |
|
|
gaan
Dołączył: 24 Lip 2010 Posty: 17 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 0:34, 01 Lip 2012 Temat postu: |
|
|
REWELACJA!!!
Kukiełki... cuuudo! Zapisuję do: "trzeba koniecznie zobaczyć!!!"
|
|
Powrót do góry |
|
|
Jagoda Saharyjski Motylek
Dołączył: 10 Lut 2006 Posty: 2051 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: wszechświat
|
Wysłany: Pon 13:07, 02 Lip 2012 Temat postu: |
|
|
a ja po przeczytaniu tekstu i obejrzeniu takiej ilości fotek mam wrażenie, że razem z Nuską zwiedzam Wietnam. Dziękuję Ci Nuseczko |
|
Powrót do góry |
|
|
Duch .
Dołączył: 28 Gru 2006 Posty: 1660 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 16:41, 05 Lip 2012 Temat postu: |
|
|
A część dalsza?... |
|
Powrót do góry |
|
|
Nuska Stały Bywalec Karawany
Dołączył: 08 Lut 2006 Posty: 3572 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 21:41, 09 Lip 2012 Temat postu: |
|
|
Już się wkleja |
|
Powrót do góry |
|
|
Nuska Stały Bywalec Karawany
Dołączył: 08 Lut 2006 Posty: 3572 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 21:55, 09 Lip 2012 Temat postu: |
|
|
Dziś jedziemy na pierwszą wykupioną w The Sinh Tourst wycieczkę. Jeszcze nie wiemy czego się po tym biurze możemy spodziewać, ale pełni nadziei i dobrych przeczuć o umówionej godzinie wychodzimy przed hotel. Czekamy na autokar.
Czas oczekiwania skracamy sobie obserwując i fotografując codzienne życie ulicy.
A jak widać jest na co popatrzeć.
Jeszcze tego nie wiemy, ale już nigdzie w trakcie naszej podróży, nie będzie takiego nagromadzenia egzotyki, czyli tradycyjnego Wietnamu w Wietnamie.
Z dużych miast Hanoi to mój numer jeden.
Czekaliśmy, czekaliśmy i się doczekaliśmy. W końcu jedziemy.
W autokarze jest kilkanaście osób z czego większość – jak dla nas – to miejscowi Chyba nie tylko my mamy takie odczucia, bo w którymś momencie nasz przewodnik odpytuje wszystkich po kolei skąd są. Teraz już wiemy, że jest wśród nas jeden Amerykanin, są ludzie z Korei, Nowej Zelandii i Japonii. Mani dziwi się, że w tej odpytywance przewodnik nas omija. A przecież wyjaśnienie jest bardzo proste. Takie białasy jak my to mogą być tylko z Europy. A skoro tak, to wszystko jasne.
Przewodnik jest bardzo sympatyczny i bardzo gadatliwy. Co prawda dość często tracimy wiarę w naszą znajomość angielskiego, ale chyba nie tylko my, bo i Amerykanin ma kłopoty ze zrozumieniem przewodnika. W pewnym momencie słyszymy jak precyzuje: „I’m vegetarian not veteran” Co, jak wiadomo, zwłaszcza w przypadku Amerykanina w Wietnamie nie jest bez znaczenia
Nie mamy za to najmniejszych kłopotów ze zrozumieniem kolejnych trzech pytań naszego przewodnika. A brzmią one tak:
1. Jedliście już mięso z psa?
Nasza czwórka z uśmiechem na ustach przecząco kręci głową.
2. A z kota?
I znowu uśmiechając się zgodnie zaprzeczamy.
3. A jesteście tego pewni?
Ups …… na chwilkę, ale jednak, gubimy gdzieś nasze uśmiechy.
Całe szczęście, że nie widziałam jak na powyższe pytania odpowiadała reszta autokaru
Z potoku słów jakie wypowiada nasz przewodnik wyłapujemy informację, że powrót do Hanoi przewidziany jest na godz. 21-ą. Coś nam się tu nie zgadza, bo my wiemy że wracamy o 18-ej. Inaczej zresztą być nie może bo do 21-ej musimy jeszcze odebrać w biurze bilety na pociąg, którym o 23-ej opuścimy Hanoi. Na razie się tym nie denerwujemy, bo uspokajamy się , że pewnie znowu czegoś nie zrozumieliśmy.
Zresztą teraz najważniejsza jest Zatoka Ha Long, a więc czas się zaokrętować i ruszyć w morze. No to wypływamy.
Zatoka Ha Long (Zatoka Lądującego Smoka) przyciąga turystów jak magnes. Nie mogło więc zabraknąć tutaj też i nas.
W 1994 r. zatoka została wpisana na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO, a w 2011 r. uznano ją za jeden z nowych siedmiu cudów świata.
Zatoka słynie z ponad 1900 wysp i wysepek z których zaledwie co druga ma swoja nazwę, a tylko nieliczne są zamieszkałe.
Martwi nas wszędobylska mgła, bo zdjęcia nie będą zbyt ładne:(, Choć niektórzy twierdzą, że właśnie wtedy wyłaniające się z wody mogoty wyglądają najpiękniej. Dlaczego my tego nie dostrzegamy i nie doceniamy?
Samo piękno zatoki oczywiście dostrzegamy. Krajobraz jest jak z baśni. Nic więc dziwnego, że istnieje wiele legend tłumaczących nazwę i powstanie zatoki. Według jednej z nich wystające znad wody skały to czubki długiego grzebienia ogromnego smoka, który spoczywa na dnie morza.
Jest pięknie, a na dodatek od czasu do czasu pojawia się słońce….. nareszcie
Pstrykamy więc bez opamiętania
Dopływamy do jednej z licznych unoszących się na wodach zatoki platform.
Wiemy, że podczas rejsu serwowany będzie lunch. Teraz patrząc dookoła zastanawiamy się co z tego, co widzimy będzie naszym lunchem?
Może te pysznie wyglądające owoce?
Nie, to tylko pływający sklep
Nagle na drugim końcu platformy zauważamy jakieś ożywienie. Co tam się dzieje?
Oho! Wyłowiono coś z wody.
Czyżby to był nasz lunch?
Boże broń!! To przecież nie świeże owoce morza a najprawdziwszy potwór morski
A to już świeże owoce morza, ale nadal to nie jest nasz lunch
I jeszcze jeden malowniczy obrazek.
Aż wreszcie nadejszła wiekopomna chwila i lunch na naszym stateczku podano
Szczęśliwie do naszego stolika dosiadło się dwóch Koreańczyków. Dlaczego szczęśliwie?
Bo niektóre dania choć wyglądają apetycznie to są dla nas jedną wielką tajemnicą.
Co to w ogóle jest i jak to jeść?
Chyba nasze zakłopotanie było dość widoczne bo jeden z nowych kolegów spontanicznie zaczął nam objaśniać co jest czym
Trochę to pomogło, choć Żmijka i ja i tak skupiłyśmy się na …….. frytkach i rybie
Jednym słowem klasyka
Po obiedzie czekają nas kolejne atrakcje.
Dopływamy do jednej z pływających wiosek, aby tam przesiąść się na kajaki.
Niektórych z nas ta perspektywa przeraża, ale ponieważ kajaki są 2-osobowe nikt nie może zdezerterować
Żmijka i Mani lądują w jednym kajaku i dzięki temu Żmijka od razu zwolniona zostaje z wiosłowania. Ta to ma farta
Mnie tak dobrze nie jest. Trafia mi się balast a nie partner, który wiosłuje tylko wtedy gdy na niego patrzę i pokrzykuję. A nie jest to takie proste, bo przebiegle usadowił mnie z przodu.
Mam więc pełne ręce roboty, bo chcąc opłynąć jak najwięcej grot i zakamarków zatoki muszę wiosłować, chcąc zrobić jak najwięcej fotek muszę co chwila sięgać do plecaka po aparat raz żeby go wyciągnąć a raz żeby go schować i uchronić przed zalaniem. No i stale muszę pilnować partnera żeby się nie obijał, ale to już dzięki Bogu udaje się bez użycia rąk .
Ale i tak jest pięknie.
Wcale się nie dziwię, że kajaki, łodzie i łódki to najpopularniejsza forma zwiedzania zatoki. Dobrze, że nikt z nas nie zdezerterował. Zresztą sami zobaczcie, co z poziomu kajaka, udało nam się zobaczyć.
Jak widać niektórzy idą na łatwiznę i wraz z łódką wynajmują wioślarkę.
My pełni wrażeń i co tu dużo ukrywać także pełni dumy, że udało nam się nie zatopić kajaków wracamy na pokład naszego statku aby kontynuować rejs.
Po wpisaniu zatoki Ha Long na listę UNESCO rybacy byli zmuszani do jej opuszczenia, jednak udało im się obronić przed wysiedleniem na stały ląd. Dzięki temu możemy podziwiać liczne pływające wioski.
Malowniczo to wygląda, prawda? Ale czy ktoś z nas chciałby tak żyć dzień po dniu?
Zabawy dzieciaków do najbezpieczniejszych nie należą. Ale co innego można robić jak dookoła tylko woda …?
Czy zdjęcie obok czegoś wam nie przypomina?
Jak dla mnie to kadr z czołówki radzieckiego filmu
I kolejne fotki z tej bajkowej krainy
Pocałunek – tak nazwano te skały
c.d.n
Ostatnio zmieniony przez Nuska dnia Wto 21:31, 10 Lip 2012, w całości zmieniany 3 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
Gosiek Nowy na forum Karawany
Dołączył: 01 Lip 2009 Posty: 109 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 18:43, 12 Lip 2012 Temat postu: |
|
|
Nuska ...znalazłam kajet z hasłem do Karawany ..więc już tu jestem...
ale dlaczego nie ma dalszego ciągu???
Miej sumienie i dokończ relację w tym stuleciu
chociaż jedną relację dokończ....
ajć.... tytuł sprawia mi trochę trudności w odczytaniu hihhihihihi ale dam radę
i wiesz co?? Dziś oglądam i czytam kolejny raz ..
zachwycam się jak małpka na widok banana...ale...
zdjęcie Gadzin i Gada na łodzi, wywołało u mnie nutkę nostalgii i zazdrości ....
tak wiem już od Żmijki, mnie nigdzie nie zabierzecie ze sobą ... xD |
|
Powrót do góry |
|
|
kulejaca żmijka Stały Bywalec Karawany
Dołączył: 08 Lut 2006 Posty: 773 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 7:25, 13 Lip 2012 Temat postu: |
|
|
ja tez zachwycam sie...jak fajnie znow tam byc )) a jeszcze Nuska tak fajnie opisuje
Gosiek... musisz popracowac nad soba weź Ty uspokoj sie a wtedy kto wie hihihihi |
|
Powrót do góry |
|
|
Nuska Stały Bywalec Karawany
Dołączył: 08 Lut 2006 Posty: 3572 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 14:18, 13 Lip 2012 Temat postu: |
|
|
No nie Gosiek !!
To ja przyzwyczaiłam się tu do słów pochwały i zachęty, a ty odnajdujesz hasła żeby mi błędy wytykać
Skandal
I nieśmiało - jak to ja - przypominam, że relacja z Kuby jest spisana od startu do lądowania
I wiesz co sobie myślę, że z naszego wspólnego wyjazdu to nawet nie próbowałabym spisywać relacji, bo takiej ilość przygód i tarapatów to nawet internet by nie pomieścił, a gdzie dopiero forum Karawany
Żmijka - widzisz czasami takie żółwie tempo w spisywaniu nie jest takie złe |
|
Powrót do góry |
|
|
Jagoda Saharyjski Motylek
Dołączył: 10 Lut 2006 Posty: 2051 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: wszechświat
|
Wysłany: Nie 21:12, 15 Lip 2012 Temat postu: |
|
|
o rany, napatrzyłam się na te zdjątka i wyjść z podziwu nie mogę. Cudnie tam. Wprawdzie owoców morza nie jadam, ale kto wie czy potrafiłabym odróżnić jakąś mięsną potrawę od psa lub kota. Podobno wietnamczycy to mistrzowie w ich przyrządzaniu. brrrrrrrr to już wolę "świętą krowę" |
|
Powrót do góry |
|
|
momita
Dołączył: 30 Maj 2009 Posty: 27 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Szkocja
|
Wysłany: Pon 14:09, 16 Lip 2012 Temat postu: |
|
|
Bajkowo opisana, bajkowa kraina. Aż czasami nie wierze,ze też tam byłam. |
|
Powrót do góry |
|
|
Gosiek Nowy na forum Karawany
Dołączył: 01 Lip 2009 Posty: 109 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 15:45, 16 Lip 2012 Temat postu: |
|
|
Nuska, a ja jak osioł ze Shreka się zapytam
DALEKO JESZCZE?
znaczy się, kiedy cd ??? |
|
Powrót do góry |
|
|
Nuska Stały Bywalec Karawany
Dołączył: 08 Lut 2006 Posty: 3572 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 21:39, 16 Lip 2012 Temat postu: |
|
|
A ja odpowiem jak słynny niegdyś pies Pankracy:
już za chwileczkę już za momencik |
|
Powrót do góry |
|
|
Nuska Stały Bywalec Karawany
Dołączył: 08 Lut 2006 Posty: 3572 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 22:00, 16 Lip 2012 Temat postu: |
|
|
Rejs łodzią trwa nadal. Za burtą widoki niby te same, a przecież ciągle inne i stale piękne.
Podziwiane przez nas mogoty różnią się od siebie. Jedne pokrywają surowe skały inne zaś porasta bujna roślinność, na jeszcze innych podziwiać można spektakularne jaskinie.
Właśnie dotarliśmy do jednej z nich. Zanim jednak wejdziemy do wnętrza Hang Dau Go (Jaskinia Drewnianych Pali) pokonać musimy aż 90 skalnych schodów.
Jeszcze tego nie wiemy, ale to co za chwilę zobaczymy warte będzie tego wysiłku.
Przynajmniej dla mnie będzie warte .
Jaskinia Hang Dau Go składa się z trzech przestronnych komnat, o średniej wysokości 25 metrów, do których przechodzi się wąskimi przejściami wiodącymi raz w górę raz w dół.
W każdej z komnat ogromne wrażenie robią przepiękne stalaktyty, stalagmity i inne formy skalne. Ich piękno i tajemniczość dodatkowo podkreślono kolorowym oświetleniem.
Oczywiście, jak zawsze w podobnym miejscu, każdy przewodnik pokazuje swojej grupie, wyrzeźbione przez naturę zwierzęta i postaci. Nas też to tu nie ominęło.
Ale wam będzie darowane
Za to nie będzie wam darowana historia nazwy jaskini Hang Dau Go (Jaskini Drewnianych Pali).
Podobno w XIII wieku jeden z wietnamskich generałów zlecił wycięcie w okolicznych lasach drewnianych pali, które przez wiele miesięcy gromadził i ukrywał w trzeciej komnacie jaskini. Pale te następnie wbito w dno zatoki tworząc w ten sposób zaporę, na której rozbiły się atakujące Wietnam mongolskie okręty.
To właśnie od odkrytych w trzeciej komnacie śladów drewnianych pali nazwano całą jaskinię.
A teraz już ani słowa, tylko same zdjęcia z jaskini
Jedyne źródło naturalnego światła w jaskini
Próba sfotografowania wodospadu w jaskini
Czas kończyć zwiedzanie jaskini i wracać na naszą łódkę.
Tak wygląda zatoka Ha Long widziana u wyjścia z jaskini.
Hmmm….. ciekawe gdzie podziali się ludzie z tych wszystkich łodzi, bo na pewno nie było ich wszystkich razem z nami w jaskini. Aż takich tłumów tam nie było.
Ale co tam inni ludzie.
Grunt, że my się nie zgubiliśmy w tych licznych zakamarkach i wąskich przejściach a nasza załoga cierpliwie na nas czeka
Wracamy na statek. Dzień zmierza ku końcowi, czyli zaczyna się moja ulubiona pora fotografowania. Sorki, za ilość fotek, ale wierzcie mi i tak się ograniczyłam
W drodze powrotnej do Hanoi przeżywamy bardzo nerwowe chwile.
I chociaż mamy satysfakcję, że z naszym angielskim nie jest źle, bo to co wydawało nam się że rano usłyszeliśmy, to naprawdę zostało powiedziane. Nie zmienia to faktu, że nerwówka jest. Okazuje się, że niestety nie ma szansy abyśmy na 18-ą wrócili do Hanoi. Co tam 18-a i godzina 20-a jest nieosiągalna.
Czas płynie zdecydowanie szybciej niż my jedziemy.
Gorączkowo myślimy co tu zrobić żeby do 21-ej, czyli przed zamknięciem biura, odebrać nasze bilety kolejowe? Co robić jak nie uda nam się ich odebrać? Wiemy, że hotelem nie będzie problemu, ale wtedy rozsypie się cały nasz misterny plan zwiedzania, a to przecież dopiero sam jego początek. Z czego przyjdzie nam zrezygnować?
Pytania w naszych głowach rodzą się chyba jeszcze szybciej niż płynie czas .
W końcu znajdujemy najlepsze i chyba jedyne rozwiązanie w tej sytuacji. Nie ma co się denerwować na zapas. Na nerwy przyjdzie czas jak pociąg ucieknie nam sprzed nosa, albo jak przyjdzie nam jechać na gapę. A teraz, trzeba zwyczajnie poczekać aż dotrzemy do Hanoi i wtedy zobaczymy co da się zrobić.
Uspokojona takim rozwiązaniem resztę drogi przesypiam wtulona w ramię Mirka (ale nie Maniego:( ), który bohatersko czuwa aby spać mógł ktoś
Aż wreszcie docieramy do Hanoi. Od 21-ej dzielą nas dosłownie minuty, a korki w mieście są jeszcze większe niż na wylotówkach z Warszawy w piątkowe popołudnia. Aby zwiększyć nasze szanse na sukces przewodnik dzwoni z autokaru do biura i prosi aby na nas poczekano. Ustalamy też z nim, że wysiądziemy „po drodze” byleby bliżej biura podróży.
Jak postanowiliśmy tak zrobiliśmy. O godzinie 20.58 rzuciliśmy się biegiem przez wąskie i zatłoczone uliczki starówki, aby po kilku minutach stanąć w progu biura podróży.
I tu największe zaskoczenie.
Nikt na nas specjalnie nie czeka.
I chociaż jest już po 21-ej to wszyscy w biurze pracują jakby nigdy nic.
Po chwili, już z biletami w ręku, zmierzamy w stronę hotelu po nasze walizki. Mamy niecałe 2 godziny do odjazdu pociągu. Decydujemy się więc jechać prosto na dworzec i tam, już na spokojnie, rozejrzeć się za jakąś kolacją.
Jak postanowiliśmy tak zrobiliśmy.
I to dosłownie, bo za kolacją w okolicy dworca można się było tylko rozejrzeć. Szczęśliwie udało nam się kupić kawałek chleba. Jak dodamy do tego nasze zapasy, czyli polskie kabanosy i równie polską wódeczkę, to mamy pewność że tę noc przetrwamy.
No przydałoby się oczywiście jeszcze coś słodkiego …… egzotycznego i słodkiego . Ale które z tych pudełeczek czy zawiniątek z dworcowego stoiska, na które patrzymy zawiera coś słodkiego? No które?
Oczywiście ani z opisu ani z rysunków na opakowaniu niczego nie możemy odczytać Nawet domyśleć się jest trudno
Chyba pożądanie było bardzo widoczne w naszych oczach, bo nagle obok nas pojawia się młoda dziewczyna i sama z siebie zaczyna tłumaczyć nam co kryją poszczególne paczuszki.
Wybieramy właśnie to, choć tak do końca nie wiemy co to jest. Jakieś glony czy wodorosty? Zadowalamy się zapewnieniem, że na pewno będzie słodkie.
Próbujemy od razu po zapłaceniu.
Hmmmm……. wyglądem przypomina cienko rozwałkowany kawałek jaskrawo zielonej plasteliny.
A w smaku? Tym razem obstawiałabym coś gumowatego, choć nie ciągnącego się. Ale trzeba przyznać, że jest słodkie i w sumie smaczne.
Wychodzi na to, że w Wietnamie smakuje nam wszystko, nawet sprasowane glony
Dworzec kolejowy w Hanoi nie różni się prawie niczym od polskich dworców. No może tylko trzema szczegółami:
1. nagłośnieniem, które jak widać jest bardzo mobilne:) Trudno ocenić stopień zrozumiałości komunikatów, bo dla nas wszystkie brzmiały identycznie
2. czystością, którą widać zarówno w budynku dworca jak i na peronach
3. kontrolą biletów, która odbywa się wiele razy przy wejściu na dworzec, przy wejściu na peron i jeszcze raz już w pociągu.
A oto nasz pociąg.
Przedział mamy wymarzony, bo 4-osobowy. W ten sposób chcemy zapewnić sobie nie tylko odrobinkę prywatności ale i bezpieczeństwo. Spotkaliśmy bowiem w Hanoi Polaków, którzy właśnie w nocnym pociągu stracili laptopa i telefony (ich było dwoje a przedział 6-osobowy).
Z prywatności korzystamy niemal natychmiast. I kiedy tylko pociąg rusza rozpoczynamy naszą przedziałową imprezkę Bawimy się przednie Najwięcej radości wywołuje zestawienie mojej orientacji w terenie (czytaj: na wietnamskich ulicach) z Tańcem z szablami A Chaczaturiana No ale to już wiecie, bo ktoś nie wytrzymał i natychmiast doniósł o tym na forum.
Pepla jedna.
Noc minęła nam bardzo szybko i bez żadnych dodatkowych „atrakcji”. Uff……
Stacyjki, na których się zatrzymujemy ożywają tylko na czas postoju pociągu. Trwa to zwykle krótko, ale wystarczająco długo aby wysiąść i kupić sobie coś (nawet ciepłego) do zjedzenia. Kiedy większość kupujących pasażerów wraca już do pociągu, kramiki są zwyczajnie zamykane.
Do Hue docieramy parę minut po 11-ej. Od razu otacza nas gromadka chętnych do pomocy. Po kilu a raczej kilkunastu „no thank you”, których nikt oprócz nas chyba nie słyszy, przestajemy zwracać na nich uwagę, co wcale ich nie zniechęca do asystowania nam.
My jednak decydujemy się na korporacyjną taksówkę i już po kilku minutach jesteśmy w hotelu.
Na pokoje czekamy dosłownie kilka minut. W tym czasie delektujemy się herbatą w recepcji i poznajemy Polkę, która samotnie podróżuje po Wietnamie już od miesiąca i ma przed sobą jeszcze 3 tygodnie pobytu w Wietnamie.
Takiej to dobrze. Ciekawe skąd ona ma tyle urlopu?
Chłopakom znowu trafia się ładniejszy pokój, ale za to w naszym działa komputer (a u nich nie) no i mamy mniej schodów do pokonania
To jedyny hotel na naszej trasie, który nie ma wyżywienia, ale w najbliższej okolicy jest kilka restauracyjek, więc głód nam nie grozi.
Na śniadanie, a raczej już na obiad, bo dawno minęło południe idziemy do pobliskiej Nina’s Cafe. Wybór okazuje się na tyle trafny, że pojawimy się tu jeszcze 4 razy
Oczywiście zamawiamy sajgonki, bo to nasz numer jeden wietnamskiego jedzenia, ale testujemy też inne pozycje z menu. Wszystko nam bardzo smakuje.
Fajnie rozmawia nam się też z obsługującą nas kelnerką, której cały czas pod nogami pałęta się sympatyczny szczeniaczek. Oczywiście nie obyła się bez żartów, że to przyszłe menu, ale tego już na angielski nie tłumaczymy
W Nina’s Cafe po raz pierwszy zamawiamy też kawę po wietnamsku.
Hmmm….. niby zwykła kawa a jednak niebo w gębie
Od teraz obok sajgonek będzie to codzienny obowiązkowy punkt naszego jadłospisu.
Wiemy już też, że koniecznie musimy kupić sobie takie zaparzaczki.
A skoro musimy, tak też robimy. Niektórzy z nas poszli na całość i nabyli aż 16 sztuk, ale kto bogatemu zabroni, prawda?
No ale dość tego biesiadowania. Czas ruszać na zwiedzanie, bo po to tu przyjechaliśmy.
Tuż po wyjściu na miasto zaczepia nas starszy mężczyzna i przyjaźnie pyta się skąd jesteśmy. Jak usłyszał, że z Polski, od razu wspomina niedawną katastrofę lotniczą. Nazwa Smoleńsk z jego ust nie pada, ale wie, że w katastrofie zginał nasz prezydent i zapewnia nas, że modlił się za wszystkich, którzy wtedy zginęli. Oczywiście od razu podbija nasze serca i kiedy zaraz potem pyta się nas, czy możemy podarować mu najmniejszy polski banknot z wizerunkiem polskiego króla, bez namysłu sięgam po dychę.
Nie wiem, czy faktycznie był nauczycielem ze szkoły przed którą nas zaczepił, czy może tylko sprytnym naciągaczem, ale nawet jakby był to i tak za to, że „odrobił lekcję” z najnowszej historii Polski, to ta dycha mu się należała.
Później trochę żałujemy, że mamy tak napięty program zwiedzania, bo przecież można było wykorzystać sytuację i zaliczyć fakultet pt. wizytacja wietnamskiej szkoły.
Mamy jednak swój program i jego się trzymamy, bo …. tak, tak…. program rzecz święta |
|
Powrót do góry |
|
|
Gosiek Nowy na forum Karawany
Dołączył: 01 Lip 2009 Posty: 109 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 17:48, 17 Lip 2012 Temat postu: |
|
|
te jaskinie cudne! i można było pstrykać fotki
a przygoda z pociągiem - też fajna
czekam na cd |
|
Powrót do góry |
|
|
Jagoda Saharyjski Motylek
Dołączył: 10 Lut 2006 Posty: 2051 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: wszechświat
|
Wysłany: Wto 21:43, 17 Lip 2012 Temat postu: |
|
|
Nuseczko, opowiadasz przecudnie no i te przygody - rewelka. O zdjęciach nie wspomnę bo za bardzo Cię będę chwalić, ale są przepiękne. |
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|